Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Pseudonauka na uczelniach i na giełdzie
Pseudonauka na uczelniach i na giełdzie

Jaki wpływ na uczelnie i giełdę ma pseudonauka? Jak uniknąć inwestowania w spółki oparte na pseudonauce? W tym tekście używa się terminu "pseudonauka" w potocznym jego rozumieniu – coś wypaczającego proces poznawczy, prowadzącego do zafałszowywania rzeczywistości. W bardzo dużym uproszczeniu można zaproponować, że nauka tak się ma do pseudonauki, jak news do fake news.

 

 

Czy jest tu jeszcze ktoś, kto odczuwa potrzebę poszukiwania prawdy?

Podstawową zasadą, która umożliwia unikanie pseudonaukowości, jest dążenie do ustalania faktów – stwierdzając górnolotnie odkrywanie prawdy. Natomiast coraz częściej na uczelniach i w działach badawczo-rozwojowych nakaz brzmi: "Publikuj i/lub zarabiaj". Oczywiście łatwo twierdzić, że odpowiednie publikowanie i zarabianie w takich miejscach powinno wynikać z ustalania faktów. Wydaje się, że jeśli mamy do czynienia ze spółką technologiczną to utylitaryzm powinien wystarczyć. Trzeba sobie jednak zadać pytanie, jak często doktoranci publikują niejako mimochodem, dzięki dążeniu do ustalania samej prawdy naukowej, a jak często publikują tylko dlatego, że to wymóg kariery? Kto w dziale badawczo-rozwojowym ustala fakty i zarabia przy okazji pieniądze, a kto chce po prostu zarobić pieniądze?

Nie chodzi tu o to, żeby atakować ludzi za to, że chcą coś włożyć do garnka. Mówiąc oględniej, osiągnięcie równowagi między poszukiwaniem prawdy a rentownością procesu dochodzenia do prawdy jest oczywiście trudne. Naturalnie, dobrze jest godzić jedno z drugim i zapewne wielokrotnie to się udaje. Natomiast, jeśli podstawowym motywem działania jest chęć opublikowania artykułu, żeby dostać stopień naukowy, podwyżkę czy punkty, to bardzo szybko może dojść do wypaczenia procesu poznawczego. Podobnie będzie jeśli najważniejszym i jedynym motywem działania jest próba uzyskania szybkich benefitów finansowych.

To prawda, że naukowcy czasem bujają w obłokach. Nie wszystko, co nie jest nauką, jest pseudonauką, może to być np. bardzo wyrafinowane rzemiosło. Jeśli jednak kogoś nie interesuje prawda naukowa, to moim zdaniem robi nadużycie, umieszczając w nazwie jakiegoś działu spółki przymiotnik "badawczo-rozwojowy". Trudno powiedzieć, jaki procent działań pracowników laboratoriów naukowych i działów B+R ma związek z próbą odkrywania prawdy. Jest to często proces wręcz intymny. Jeśli ktoś chociaż raz uczestniczył w odkryciu jakiejś prawdy, to o wiele trudniej zrezygnuje z jej poszukiwania. Można powiedzieć, że złapał bakcyla (zarazek) poszukiwania prawdy. Skoro jednak w Dolinie Krzemowej mottem stało się stwierdzenie: "You fake it until you make it", a niektórzy doktoranci mówią wprost, że "doktorat potrzebują tylko na pieczątce", to zaraza fake rozprzestrzenia się również. Trudno się dziwić, że dochodzi niekiedy w takich sytuacjach do zejścia z drogi nauki na drogę pseudonauki. W konsekwencji powstają fikcyjne doktoraty, a spółki odnotowują spadki na giełdzie wynikające z ujawnienia nierzetelności prowadzonych przez nie badań. Pod wieloma względami sprawa jest oczywiście bardziej skomplikowana, o czym dalej, ale ten pierwszy problem prowadzący do pseudonaukowości i nierzetelności, czyli brak silnej potrzeby poszukiwania prawdy, kolosalnie przyczynia się do braku skuteczności i sukcesów prac zespołów naukowych. Natomiast spółka, której dział B+R uczestniczy w procesie naukowym, ma większe szanse na sukces finansowy w dłuższej perspektywie.

 

W biobiznesie dość szybko wykrywa się pseudonaukę

Są dziedziny czy przedsięwzięcia, w których łatwiej uniknąć pseudonaukowości, a są takie, w których o to trudniej. Wydaje się, że w biotechnologii łatwo wykryć pseudonaukowość. Samo stwierdzenie, że łatwiej w jakiejś dziedzinie wiedzy wykryć pseudonaukowość pokazuje jednak, że naukowcy z gruntu nie mogą być od niej całkowicie wolni. Natomiast w biotechnologii trzeba robić coś, co się sprawdza, co działa. Istnieje tu wiele przykładów pozytywnych. Polimerazowa reakcja łańcuchowa, technologia iPSc, CRISPR, CAR-T. Wszystko to bardzo skuteczne narzędzia biotechnologiczne. Nie można długo mamić inwestorów czy ogólniej opinii publicznej, jeśli coś nie jest skuteczne. Przykładem ujawnienia fake naukowego może być publikacja w "Nature" na temat komórek STAP, której pierwszą autorką była Haruko Obokata. Obokata twierdziła, że wystarczy umieścić wyspecjalizowane/dojrzałe komórki w kwasie, aby otrzymać komórki bardzo podobne do embrionalnych. Pseudonaukowe zapędy pomieszane z nierzetelnością wykryto stosunkowo szybko, wykonując badania w niezależnych laboratoriach. Niestety przełożony Haruko Obokata popełnił samobójstwo, chociaż jego oczyszczono z zarzutów.

Jeśli chcemy skonstruować jakieś urządzenie czy narzędzie biotechnologiczne, to nie jest ważne albo najważniejsze, żeby bronić swoje ego, ale żeby przyjąć do wiadomości, jakie są prawdziwe dane. Dlatego biotechnologia czy fizyka będą stosunkowo odporne na nurty pseudonaukowe. Nie można mieć jednak złudzeń, że możliwość testowania narzędzi i dążenie do opłacalności ekonomicznej uchroni automatycznie przed pseudonauką czy nierzetelnością. Sprawa Elisabeth Holmes, która pracowała nad urządzeniem o nazwie „Edison”, jest tu dość ciekawym przykładem. Założona przez nią firma Theranos miała zrewolucjonizować diagnostykę medyczną. Dzięki zaproponowanemu przez nią urządzeniu mieliśmy móc badać codziennie stężenia dziesiątek markerów, pobierając do domowego analizatora pojedynczą kroplę krwi. Elisabeth Holmes najwyraźniej wprowadziła w błąd inwestorów, wyłudzając przy tym miliardy dolarów. Trudno jednak będzie udowodnić, czy wystąpił u niej błąd poznawczy, a jeśli tak, to w którym momencie przeszedł w ewidentną pseudonaukę, a kiedy pseudonauka w świadome wyłudzenie? Proces karny rozpocznie się za kilka miesięcy. Wynik testowania opracowanego przez firmę Theranos urządzenia diagnostycznego spowodował katastrofę giełdową. Nadmienić należy, że samo testowanie urządzenia było celowo odwlekane i aby sprawę opóźniać, powoływano się na tajemnicę technologii i ochronę dobra inwestorów. Pokazuje to więc, że pomimo różnych wad, np. biobiznesu, opłacalność wymusza w końcu weryfikację, a nauka ją zapewni. W jakimś sensie w przypadku Theranosa dokonał się kolejny triumf nauki nad pseudonauką, ale zainwestowanych pieniędzy już nie uda się odzyskać.

 

Czy patent chroni przed pseudonauką?

Na przykładzie tej historii warto się zastanowić nad jeszcze jednym zagadnieniem – czy przyznany spółce patent chroni przed inwestowaniem w spółkę pseudonaukową? Jest to oczywiście bardzo cenny atrybut, ale to również może być mylące. Spółka Theranos powoływała się na patenty na oznaczanie pojedynczych markerów w kropli krwi, ale twierdziła, że będzie można oznaczać analogicznie równocześnie (w tej samej kropli) dziesiątki innych. W przypadku tej spółki doszło również do bardzo skomplikowanej sytuacji, jeśli chodzi o rozpatrywanie patentu na urządzenie, które miało umożliwić prowadzenie testów diagnostycznych. Patent na urządzenie, pomimo wątpliwości, przyznano (US7291497B2). Amerykański urząd patentowy, który rozpatrywał sprawę, wykonuje co do zasady bardzo rzetelną pracę. Podobnie działają w ogóle urzędy patentowe na świecie. Rzecznik patentowy (w USA – examiner) musi się upewnić, że zgłoszenie patentowe spełnia kryteria użyteczności i nowości. Analiza oceny zgłoszenia patentowego dotyczącego Edisona wykazuje, że rzecznik wykonał pracę, jak na niego przystało, czyli rzeczowo. W praktyce jednak nie może taka osoba ustalić, czy urządzenie albo narzędzie działa (chyba że jest to perpetuum mobile). Rzecznicy mają kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin na sprawdzenie każdej aplikacji i nie przeprowadzą eksperymentów.

Podobnie jak zgłoszenie na urządzenie rozpatruje się zgłoszenie np. na CRISPR. Bardzo często zapominamy, że nieprzyznanie patentów przez urzędnika może być również ryzykowne, ponieważ każdy kraj, w tym USA (tam rozpatrywano patent Theranosa), może stracić, gdy jego urząd patentu nie przyzna. Zgłoszenie zostaje upublicznione w czasie jego rozpatrywania, a gdy patent nie zostanie przyznany, każdy może z rozwiązania skorzystać i dowolnie stosować w swojej działalności bez płacenia odkrywcy. Może dojść również do tzw. osierocenia rozwiązania, ponieważ nikt nie podejmie się kosztownych badań nad lekiem, na który nie przyznano patentu. Rzecznik patentowy podejmuje więc zawsze ryzykowną decyzję. Patent przyznany na urządzenie Edison przez USPTO stał się częścią mitu założycielskiego Theranosa. Co również istotne, działy badawczo-rozwojowe zazwyczaj mają za zadanie tworzyć nowe patenty, a nie tylko poprzestawać na wykorzystywaniu istniejących. Posiadanie patentów uwiarygodnia spółkę, ale nie chroni przed nadużyciami.

 

Naukowcy – spekulacje, manipulacje giełdowe i chory biznes

Unikanie pseudonaukowości ma również związek z długotrwałą stabilnością procesu danego zespołu B+R czy nawet zespołu badań podstawowych. Jeśli ktoś publikuje czy prezentuje fałszywe dane, to nie może kontynuować badań w oparciu o nie. Jest w zasadzie niemożliwe budowanie na fikcji przez kilka lat. To tak jakby fundament jakiejś budowli był źle zrobiony, a ktoś próbowałby dokładać kolejne piętra. Mało tego, takie konstruowanie fikcyjności może stać z czasem nawet trudniejsze, niż po prostu odkrywanie prawdy. Jeśli więc ktoś, mówiąc kolokwialnie, przeskakuje z tematu na temat, nie kontynuuje badań, to powinno to stanowić ważne ostrzeżenie co do wiarygodności jego działań.

Wypracowano wiele narzędzi analitycznych dla inwestorów, które wręcz ostrzegają przed błędami poznawczymi i manipulacjami naukowców i pseudonaukowców. W ocenie wartości rynkowej technologii sprawdza się np. krzywa Gartnera, z której wynika, że początkowe oczekiwania wobec wszystkich nowych technologii z czasem okazują się nierealne. Można więc płacić za ekspertyzy. Wydaje się jednak, że obecnie trudniej uniknąć oszustw czy nienaukowości u naukowców pracujących na uczelniach czy w działach B+R. Brzmi to paradoksalnie, ale trudno to nazwać inaczej niż pseudonaukowością pracowników laboratoriów naukowych. Zachowania takie jak sprzedaż sfabrykowanych opinii, celowe, a nawet nieświadome wzbudzanie lęku przed zagrożeniami, które tylko sami wzbudzający są rzekomo w stanie zniwelować czy też firmowanie swoim nazwiskiem podejrzanych inicjatyw są nierzadko spotykane. Naukowcy zaangażowani w projekty giełdowe pompują bańki spekulacyjne. Pojawia się zatem większy problem, bo tacy naukowcy nie są wiarygodnym źródłem ekspertyz. Określenie "wiarygodny" ma głęboki sens. Jest to ktoś godzien, żeby mu wierzyć, ufać. Czyli jego odbiorca bardzo często sam musi mu zaufać, bo nie jest w stanie samodzielnie ustalić stanu faktycznego. Większość ludzi nie jest przecież zdolna dokonać samodzielnej interpretacji danych naukowych. Specjalizacja jest coraz węższa. Jeśli pracownicy uczelni czy działów B+R, którzy mogą dokonać interpretacji, sprzedają swoje wypaczone opinie, to na dłuższą metę doprowadzają do tego, że przeciętni ludzie łatwiej są mamieni kompletną pseudonaukowością czy wręcz oparami absurdu. Jeśli naukowcy popełniają błędy albo manipulują danymi, to jak przeciętny inwestor czy pacjent ma ich odróżnić od pseudonaukowców spoza uczelni albo uniknąć inwestowania w absurdalne spółki?

Pseudonauka i fake news należą do większego zbioru kłamstw. Sprzedaż wyników projektu to również sprzedaż pewnego rodzaju produktu. W świecie, w którym wiele produktów ma reklamę opisującą je jako lepsze, niż w rzeczywistości są, pojawia się pytanie, dlaczego inaczej mają się zachowywać działy B+R? Naukowcy mają żyć ze skromnej pensji, a producenci nieskutecznych produktów mogą żyć w dostatku? Można zadać również pytanie, czy naukowcy manipulujący inwestorami i opinią publiczną, tak jak to robią projektanci reklam, są nadal naukowcami? Zapewne część z nich poczułaby się obrażona porównywaniem ich do tzw. płaskoziemców, ale obiektywnie naukowcy świadomie manipulujący opinią publiczną są po części również pseudonaukowcami (płaskoziemcy, czyli osoby twierdzące, że mają dowody, iż ziemia jest płaska – to skrajny przykład pseudonaukowości). Oczywiście jest różnica między pseudonauką wynikającą z niekompetencji merytorycznej w danej dziedzinie wiedzy a pseudonauką wynikającą z celowej manipulacji. W praktyce nie wiadomo jednak, co jest groźniejsze. Przypomina to trochę świadome i nieświadome przejeżdżanie na czerwonym świetle. Na domiar złego, część inwestorów może odkryć albo wiedzieć, że spółka prowadzi działalność pseudonaukową czy ogólnie, że ceny jej akcji są zawyżone, ale ważne jest dla nich, żeby sprzedać akcje, zanim się to wyda.

Zjawisko spekulacji wymaga zapewne oddzielnego artykułu. Problem ten wykracza poza moje kompetencje. Pozwolę sobie jednak przypomnieć o bańce spekulacyjnej tulipanów – zdaniem niektórych ekonomistów tulipomanii. Dotyczyła ona handlu cebulkami tych kwiatów. Oczywiście opis sprawy jest przerysowany w sztuce. Gospodarka Holandii aż tak nie ucierpiała i nie ma dowodu na to, że ludzie popełniali samobójstwa z powodu krachu. Do przerysowanego nomen omen obrazu przyczyniły się takie dzieła sztuki jak obraz Jana Brueghela Młodszego „Tulipomania” („Persiflage auf die Tulpomanie”, 1640). Działalność antyspekulacyjna, np. Brueghela, wynikała z próby uświadomienia ludziom, że dobra doczesne są mniej warte niż niebiańskie. Analiza ekonomiczna tego przypadku jest jednak skomplikowana, nie ma wielu danych, a autor tekstu nie ma kompetencji, aby występować w roli takiego eksperta.

W skrócie, w przypadku tulipanów z powodu specyficznego cyklu rozwojowego pojawił się rynek pochodnych transakcji nazywany "kolegiami" – analogia do rynku futures się narzuca. W konsekwencji zbiegu okoliczności – wojna niemiecko-francuska, zaraza dżumy, gildia florystów wraz z parlamentem holenderskim (niderlandzkim) zatwierdziły ustawę umożliwiającą odstąpienie od kontraktów terminowych na rynkach pochodnych. Można to porównać do zmiany kontraktów futures na opcje. Do tego dochodziła nadpodaż pieniądza. Pokazuje to, że sytuacja ekonomiczna była naprawdę zawiła.

Moim zdaniem jednak, z pewną dawką ironii, historię tulipomanii zaliczyć można do historii tzw. zielonej biotechnologii. Ceny cebulek miały bowiem pewne uzasadnienie botaniczne. Największe sumy płacono za odmiany ekskluzywne, najtrudniejsze w hodowli. Najtrudniejsze w hodowli i uznawane za najpiękniejsze były z kolei kwiaty zaatakowane przez zarazę. Głównie był to wirus pstrości tulipana (ang. Tulip breaking virus, TBV). Pojawienie się więc pożądanej cechy nie było za bardzo kontrolowane i mogło się przyczynić do wymierania kwiatów. Handlarze nie mieli wiedzy biologicznej. Natomiast hodowcy nie posługiwali się pojęciem "wirus", nie znali dokładnie etiologii choroby, ale mieli wiedzę na wystarczającym poziomie, aby spekulować na temat skutków zarazy. Wiedzieli już prawdopodobnie, że cechę mogą przenosić mszyce – dziś powiedzielibyśmy, że wektorami TBV są te owady. Ceny cebulek były już dość mocno zawyżone, ale wtedy doszło do gwałtownego ich wzrostu. Wynikało to z informacji rozsiewanych czy przekazywanych przez florystów, że kwiaty masowo wyginą. Te obawy okazały się nieuzasadnione, co doprowadziło do korekty (posługując się dzisiejszą terminologią giełdową), a korekta przeszła w krach. Ten, kto pierwszy wiedział, że pogłoski o możliwym wymieraniu kwiatów były przesadzone, mógł podjąć racjonalną decyzję.

 

Czy noblista albo chociaż profesor ochroni przed pseudonauką?

Przykład powyższy wskazuje, że wiedza biologiczna mogła odegrać kolosalną rolę w przypadku tulipomanii. Czy wobec tego inwestowanie na giełdzie w spółkę, w której występują osoby z tytułami naukowymi, zwiększa szansę na sukces? Zapewne jest to jakiś wyznacznik wartościujący pozytywnie. Niestety historie związane z biologią czy innymi dziedzinami wiedzy sugerują, że nadal potrzebna jest duża ostrożność. Przykładowo lepiej nie inwestować w taką spółkę, jeśli naukowiec, chociażby nawet noblista, wychodzi poza sferę swojej ścisłej profesji. Jeśli jeszcze zmieszamy to z jego problemami psychicznymi (o które nie tak trudno u wybitnych – patrz dalej), to możemy otrzymać naprawdę wybuchową mieszankę – może to doprowadzić nawet do działań przestępczych.

Warto tu przypomnieć biologa/wirusologa i noblistę Carletona Gajduŝka. Gajduŝek ze względu na specyfikę swojej działalności prowadził równocześnie amatorskie obserwacje antropologiczne (miejsce, w którym rozwijała się choroba, która go interesowała to Papua-Nowa Gwinea). Zainteresowania antropologiczne Gajduŝka były również związane z jego odmiennością i buntem przeciwko kulturze monogamicznej. Papuasi nie hołdowali monogamii. Nie można więc wykluczyć, że zainteresowania Gajduŝka Papuasami wyprzedzały jego zainteresowania ich chorobą – Kuru. Mieszkańcy Papui-Nowej Gwinei uprawiali kanibalizm rytualny, aby ich zdaniem oddać cześć zmarłym i przedłużyć w jakimś sensie ich obecność wśród żywych. Oczywiście rytuał ten został w XX w. zakazany. Do transmisji czynnika chorobotwórczego dochodziło w czasie uczt rytualnych – była to przyczyna choroby, którą interesował się Gajduŝek. Jednocześnie relacje pedofilskie stanowiły część innych rytuałów mieszkańców tej wyspy. Bez wątpienia przebywanie wśród Papuasów również wpłynęło na chore koncepcje Gajduŝka dotyczące rodziny. Gajduŝek był ofiarą wuja pedofila i pedofilem. Twierdził, że to właśnie pedofilia jest właściwym zachowaniem i utrwala więzi rodzinne. Jego wypowiedzi na ten temat zostały utrwalone w filmie dokumentalnym BBC "Geniusz i chłopcy" ("Storyville The Genius And The Boys"). Jest to przykład interpretacji danych, których nie można ocenić jako konsekwencję stronniczości poznawczej (błędu poznawczego), racjonalizacji czy nawet zespołu stresu pourazowego. Jeśli ktoś szuka w antropologii czy socjologii wątków pseudonaukowych, to faktycznie może mu się wydawać, że znajdzie je w wypowiedziach tego noblisty z dziedziny fizjologii i medycyny. W przypadku Gajduŝka należy mówić o poważnych zaburzeniach zdrowia psychicznego i przestępstwie, a nie tylko o pseudonauce. Czyżbyśmy mieli więc dzięki tej historii w pełni skuteczną receptę na to, jak uniknąć pseudonaukowych czy nawet obłąkańczych zapędów jakiegoś profesora czy nawet noblisty, twórcy spółki giełdowej? Sprawdzić, czy działalność genialnego założyciela spółki dotyczy bezpośrednio jego branży i czy czasem nie bredzi? Zapewne to niekiedy pomoże, ale niestety również niczego nie gwarantuje.

Szokujące interpretacje wspierające homeopatię publikował inny medyk, Davenas. Jego artykuł opisywał tzw. pamięć wody. Davenas szybko został oskarżony o pseudonaukowość. Całe dziesięciolecia zajęło jednak wyrzucanie preparatów homeopatycznych z aptek i nadal trzeba o to zabiegać. Co trudniejsze do wyobrażenia, podobne sformułowania jak niegdyś "pamięć wody" trafiły do ostatnich opisów badań jednego z noblistów, Luca Montagniera – odkrywcy HIV. Do tej pory rewelacje Montagniera nie zostały opublikowane w recenzowanych czasopismach. Kolejny przykład, właściwie z biobiznesu, dostarczył Linus Pauling. Przyczynił się bowiem do popularyzowania użycia witaminy C w sposób, który przypomina niektóre aktualne pseudonaukowe działania w Polsce. Różne problemy noblistów związane z ich działalnością David Gorski określił jako syndrom noblisty. Nobliści po uzyskaniu tej nagrody stają się nierzadko częścią pseudonauki. Przypadki te pokazują, że nawet koncentrowanie się na własnej specjalności/profesji przez danego wybitnego naukowca nie chroni przed pseudonauką. Można wręcz powiedzieć, że inwestowanie w działania noblisty może nieść ze sobą wysokie ryzyko. Ujmując sprawę żartobliwie, należałoby inwestować w jego działalność, zanim dostanie Nobla. Nie zapominajmy także, że inteligencja pomaga okłamywać, nie tylko innych, ale również samego siebie, czego dowodem jest Gajduŝek.

 

Naukowcy – ich wyobraźnia, wytrwałość i podatność na choroby psychiczne

Naukowcy są też prawdopodobnie podatniejsi na choroby psychiczne albo przynajmniej – wybujałość wyobraźni, co nie musi mieć znaczenia pejoratywnego, a może być nieodłączną częścią integralności twórczej osobowości. Związek między genialnością a podatnością na choroby psychiczne jest często dyskutowany. Przykładem tu jest matematyk noblista John Forbes Nash, którego badania są podstawą skutecznych procesów ekonomicznych i inwestycyjnych. Niestety nie uniknął on, mówiąc kolokwialnie, obłędu, a raczej, dzięki olbrzymiej wyobraźni, w ten obłęd popadł. Utrudnia to bardzo ocenę, kiedy mamy do czynienia z nauką, a kiedy z pseudonauką. Współpracownicy Nasha długo uważali, że prowadzi on sensowną działalność naukową, chociaż tak nie było. Bardzo ciekawy jest w tym kontekście również przypadek genialnego Nikoli Tesli, twórcy wielu urządzeń do wytwarzania i wykorzystania prądu przemiennego. Do dziś istnieją obrońcy projektów Tesli, które – zdaniem większości fizyków – nie mają żadnego sensu. Wynikały one najpewniej z tego, że genialna wyobraźnia Tesli sprowadziła go na manowce i stała się przyczyną działań pseudonaukowych, a także utraty sporych sum przez inwestorów. Co gorsza, sam proces wizjonerski, do którego dochodzi dzięki wyobraźni, nawet jeśli prowadzi do autentycznego odkrycia, przypomina czasem doświadczanie halucynacji albo objawienia. Nie przypadkowo ukuto określenie "wizjoner". Co by nie sądzić, ktoś taki musi mieć wizje, a termin ten kojarzy się często raczej z religią niż nauką. Ciekawym, pozytywnym przykładem tego zjawiska może być Mendelejew i to, w jaki sposób dokonał odkrycia układu okresowego pierwiastków. Jego wspomnienia z samego momentu odkrycia sugerują, że był w stanie przypominającym działanie związków psychoaktywnych.

W sprawie firmy Theranos frapujące i intrygujące są opinie psychologów. Wskazują oni, że wbrew temu, czego można by się spodziewać, przyczyną skandalu nie była wyłącznie chciwość. Sugerują, że było nią po części to, że Holmes mogła pracować dla idei. Okazuje się, że naukowcy pracujący dla idei czy pro publico bono są bardziej narażeni na to, że zaczną kłamać w obronie swojego projektu i trudniej to będzie wykryć. Kiedy ludzie kłamią dla idei, a nie dla pieniędzy, wykrywacz kłamstw ma większy problem z weryfikacją, gdyż badani mniej się denerwują. Czują się w jakiś sposób mniej winni, skoro kłamią z powodu takiego jak przyjęcie jakiegoś ważnego celu, interesu społecznego, a nie dla siebie. Jak wspomniano wcześniej, nie jest wykluczone, że część działań Theranosa była konsekwencją błędów poznawczych.

Trzeba też dodać, że ogólnie w życiu, również naukowym czy biznesowym, trudno osiągnąć sukces bez afektu. I nie ma się co łudzić. Krzysztof Kolumb czy Neil Armstrong (uważam go za wyjątkowego naukowca – eksploratora) nie dotarliby tam, gdzie dotarli, gdyby nie afekt. Natomiast wszyscy tu wymienieni i wielu innych również zmagali się z różnymi przeciwnościami, w których pokonaniu pomagały afekty. Część ich działań sprowadzała się do rzetelnej pracy. Niektórzy potrafili znieść też presję zbrodniczych systemów, tak jak Rosjanin Wawiłow, który bronił genetyki Mendla i umarł zesłany przez władzę radziecką.

Jak wielu naukowców manipulowało jednak danymi i ludźmi wokół nich tak jak Edison? Edison długo wprowadzał w błąd inwestorów. Niewykluczone, że nazwa aparatu spółki Elisabeth Holmes ma z tym związek. Nie wiemy, jak wiele afektów prowadziło do manipulacji, ale faktem jest, że eksperymentatorzy mieli problem z powtórzeniem niektórych badań nawet Grzegorza Mendla czy Louisa Pasteura. Naukowcy niechętnie to przyznają, bo nie są odporni na "mafijną lojalność", ale ukrywanie pseudonaukowości czy trudności w powtórzeniu wyników zagraża całemu środowisku naukowemu i działów B+R. Podejrzane eksperymenty Pasteura stanowią często pożywkę dla antyszczepionkowców. Trochę dystansu, a nawet żartów, może spowodować to, że Kolumb dokonał swojego odkrycia, popełniając błędy i do tej pory niektórzy kwestionują, że odkrył Amerykę, skoro sam twierdził, że odkrył nową drogę do Indii. Zjawisko dokonywania przełomowych odkryć w wyniku ewidentnych błędów jest zagadnieniem samym w sobie. Jest to dodatkowy problem przy dokonywaniu inwestycji. Ujmując to trochę żartobliwie, można by zapytać, czy powinno się inwestować w podróż Kolumba, aby móc handlować z Indiami?

W kontekście popełniania błędów legendarna jest już właściwie historia odkrycia penicyliny przez Aleksandra Fleminga. Trzeba przyznać, że to, co łączyło Fleminga, Kolumba i Edisona to upór, afekt i – ośmielę się dodać – wielkie szczęście. Jest to zawsze coś, czego potrzeba w ryzykownych inwestycjach, aby zakończyły się sukcesem. To oczywista sprawa. Wiadomo od zawsze, że szalone pomysły okazywały się niekiedy bardzo opłacalne. Niektórzy w ogóle twierdzą, że inwestycje w takie spółki, które szukają przysłowiowego leku na raka, to jest hazard i po prostu trzeba być bardzo bogatym i zainwestować równocześnie w bardzo dużo projektów, aby się jeszcze bardziej wzbogacić.

Zwrócę jeszcze uwagę, że nie wszyscy związani z medycyną, a oskarżani przez autorytety tego środowiska o pseudonaukowość, byli pseudonaukowcami. Wystarczy wspomnieć koleje losu Ignaza Philippa Semmelweisa. Odkrył on, że lekarze przenoszą zarazki od zmarłych do kobiet w połogu, powodując ich śmierć. W tamtych czasach lekarzy uważali to za niemożliwe w przyrodzie. Semmelweis nazwał swoich kolegów w przypływie emocji mordercami kobiet i w konsekwencji ostracyzmu środowiska znalazł się w szpitalu psychiatrycznym. Całej sprawie dodaje mroczności to, że zmarł tam właśnie z powodu infekcji bakteryjnej zakażonej rany. Pokazuje to, że w procesie inwestowania albo oceniania projektu zdawanie się na tzw. autorytety może zawieść. Sprawa Semmelweisa kolejny raz pokazuje, że takie podejście może zawieźć, szczególnie wtedy, gdy przyznanie komuś racji zagraża tym autorytetom czy ogólniej, tym którzy wydają opinię. Historia Semmelweisa może zostać odczytana w taki sposób, że to pseudonaukowcy oskarżyli prawdziwego naukowca o pseudonaukę.

 

Podsumowanie

Obawy o wprowadzanie czy nawet istnienie pseudonaukowości na giełdach i uczelniach nie są oczywiście bezpodstawne. Jak widać nawet w przypadku biologów czy fizyków wcale nie tak łatwo pozbyć się bardzo groźnej pseudonaukowości. Bardzo trudno jest wyrugować działania takich osób jak np. podających się za "uzdrowicieli", pomimo absurdalności wielu ich argumentów. Samo określenie "uzdrowiciel" ułatwia manipulację i psuje tę część ludzkiej działalności. Jedni pseudonaukowcy mogą niszczyć zdrowie, inni tworzyć bańki spekulacyjne. Oczywiście, że trzeba zapobiegać dopuszczaniu na uczelnie czy do spółek pseudonaukowców, takich "cudownych uzdrowicieli". Jeśli się temu nie zapobiegnie, to pseudonaukowcy będą się powoływać na autorytet uczelni. Brak metod eliminacji z giełdy spółek opierających się na pseudonauce, czy wynikającej z niekompetencji badawczych, czy świadomej manipulacji, będzie prowadzić do tego, że po upadku takiej spółki jakaś część giełdy, np. biotechnologiczna, będzie omijana przez inwestorów.

Ogólnie sprawa jest więc bardzo skomplikowana, sądząc po przykładach z historii badań naukowych, w tym związanych z inwestycjami biznesowymi. Ryzyko jest wpisane w takie inwestycje i oczywiście im większe ryzyko, tym większy może być zysk. Ludzie są miotani emocjami, popełniają błędy. Lepiej jednak jeśli komuś w badaniach zależy w pierwszej kolejności na prawdzie. Jednocześnie pewne działania są łatwe do wykonania, aby poprawić stan rzeczy. W celu zapobiegania pseudonaukowości zacznijmy od siebie, od przestrzegania podstawowych reguł prowadzenia eksperymentów, badań naukowych czy procesów. Wymagajmy tego od studentów, magistrantów, pracowników działów B+R i doktorantów. Starajmy się, żeby poziom prowadzonych badań był odpowiedni do przyznawanych im stopni naukowych czy tytułów zawodowych, a nie wynikał z tego, że zmienia się ustawa. Nie pompujmy baniek spekulacyjnych. Studenci i nauczyciele muszą wziąć pod uwagę, że obniżanie tego poziomu odbije się negatywnie na ich przyszłości, w tym na postrzeganiu ich wiarygodności. Pracownicy działów B+R powinni pamiętać, że jeśli nawet teraz wartość ich spółki na giełdzie rośnie dzięki manipulacjom danymi, to potem upadek będzie bardzo bolesny. Jeśli zadba się o elementarne zasady badań, to postronni ludzie częściej zobaczą wyraźniejszą różnicę między efektami działań naukowców i pseudonaukowców. Będzie to często proste remedium na pseudonaukowość i przepis na trwały wzrost wartości uczelni i spółek. Wszystko to takie oczywiste? Niby tak… Tylko dlaczego powtarza się, że mamy wzorować się na działaniach Doliny Krzemowej, gdzie zwrot "You fake it until you make it" („Oszukuj, dopóki nie zrobisz”) był dla wielu jak credo?

Piotr Rieske, współzałożyciel Spółek Celther Polska i Personather, profesor tytularny, kierownik Zakładu Biologii Nowotworów na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi 

Źródła

Fot. https://pixabay.com/pl/illustrations/fa%c5%82szywe-wiadomo%c5%9bci-aktualno%c5%9bci-czek-6333618/ 

KOMENTARZE
Newsletter